Nie ma jak jesień na Jurze. Złote
liście i białe skały to jedno z lepszych zestawień
kolorystycznych. Tegoroczna jesień jest łaskawa i długo, długo
pozwala cieszyć się pogodą. Przyznam, że nieco po macoszemu
traktowaliśmy ostatnio Wyżynę, więc postaram się nadrobić
zaległości i kilka ciekawych wycieczek w te rejony opisać.
Park Krajobrazowy „Dolinki
Krakowskie” zyskał ostatnio w plebiscycie National Geographic
Traveler statut jednego z nowych cudów Polski. I zaprawdę powiadam
wam - słusznie! Takiego krajobrazu próżno szukać poza Jurą. A w
okolicach Krakowa mamy Jurę w pigułce. Dolinek jest kilka, każda
na swój sposób niezwykła. Są dość krótkie i położone obok
siebie. Na dobrą sprawę w dwa dni można zwiedzić wszystkie.
Jednak warto sobie przyjemności dawkować.
Na pierwszy ogień poszła dolina
Kobylańska. Położona jest na granicy Kobylan i Karniowic, zaledwie
kilkanaście kilometrów od Krakowa. Aby się tutaj znaleźć należy
na rondzie Ofiar Katynia pojachać w stronę Zabierzowa i zaraz za
estakadami przy Futura Parku odbić w prawo. Potem już prosto do
Kobylan. W sezonie miejscowi oferują miejsca parkingowe na
prywatnych posesjach (za drobną opłatą ma się rozumieć) jednak
ja polecam parking za remizą. Spory i darmowy.
Dolina Kobylańska specjalnie długa
nie jest. Od wylotu do samej góry ma ok. 4 km. Zaczyna się dość
rozległą polaną otoczoną przez malownicze formy skalne. Przy
sprzyjającej aurze na każdej ścianie ktoś wisi, jest to bowiem
jedno z popularniejszych w okolicy miejsc do wspinaczki skałkowej.
Na polance są też ławeczki, wiata oraz miejsce na ognisko. Nie
jest to rezerwat więc ognisko można zapalić. Okolica prezentuje
się o tak:
![]() |
Młody i Dziunia na tle:) |
Po około 4 km dojdziemy do Będkowic i
możemy tutaj zrobić nawrót i zejść do punktu wyjścia, albo
podążyć za żółtymi znakami i zaliczyć w drodze powrotnej
dolinę Będkowską. My wybraliśmy wariant pierwszy. Dzieci miały
zajebista radochę w patrzeniu jak mama siłuje się z wózkiem w
potoku po raz kolejny i kolejny... Dziunia, mimo wieku młodego,
wykazywała chęci do wyłażenia na każdą napotkaną skałkę. Na
szczęście grawitacja sprowadzała ją na ziemię (dosłownie i w
przenośni) już u podnóża:)
Wycieczkę zakończyliśmy w knajpie o
uroczej nazwie „Sen o Dolinie” na zasłużonym kotlecie i piwku
dla tych co bez prawa jazdy ;)