środa, 29 maja 2013

Wieliczka - gdzie wszystko kręci się wokół soli

Lubimy pociągi. Ja lubię. Młody kocha. Jak mamy ochotę na małą przejeżdżę to wybieramy się do Wieliczki. Trasa skromna całe 14 km, ale niech nikogo to nie zmyli. Nasz rekord wynosi 55 minut. Nie, nie piechotą...PKP! Można też autobusem 304, ale to już nie ten urok. Linię do Wieliczki ostatnio odnowiono, są nowe przystanki i tory, tylko pociągi wciąż tak samo zdezelowane i spóźnione. Linia kolejowa przebiega przez środek miasteczka i jest też granicą między miastem dla turystów, a miastem dla mieszkańców. Po lewej stronie stoją bloki, szkoła a'la późny Gierek i Biedronka. Po prawej mamy ryneczek, parki, zamek, fontanny i kopalnię.

Plan miasta

Kopalnia nadaje Wieliczce charakteru i sprawia, że niewielka mieścina jest sławna w Polsce i w świecie. Kopalnia jest unikatowym zbytkiem wpisanym na listę dziedzictwa kulturowego i przyrodniczego UNESCO. I to do kopalni przybywają codziennie masy turystów. Wszystko w Wieliczce kręci się wokół soli, bo i pewnie gdyby nie złoża soli miasto nigdy by nie powstało. Widać też, że za turystami płynie strumień gotówki. Z roku na rok Wieliczka pięknieje. Kamienice i dawne budynki kopalni odnowiono, parki są zadbane, wybudowano nowe place zabaw, korty, boiska i Solne Miasto. Zainwestowano w tablice informacyjne przy atrakcjach turystycznych oraz plany miasta.

Odnowione budynki kopalniane i Rynek Górny

Jednak my nie przyjeżdżamy do kopalni. Dzieci by się albo przestraszyły albo znudziły. Tą atrakcję zostawiamy na później. Wieliczka jest po prostu wspaniałym miejscem na spacer. Atrakcje zapewnione. 

 Spacer zacząć można od Rynku Dolnego, na którym urządzono skwerek z ławeczkami i fontanną prowadzący na Rynek Górny. Nie dawno powstało tam największe w Polsce i drugie co do wielkości na świecie malowidło 3D zatytuowane „Solny Świat”. Trzeba stanąć w oznaczonym miejscu, popatrzeć przed siebie i będziemy mieli wrażenie, że ziemia się rozstąpiła ukazując fragment podziemnego solnego miasta. Całości dopełniają rzeźby górników wyłaniających się z podziemi. Bardzo fajna sprawa. Najlepszy efekt jest wczesnym rankiem lub przy pochmurnej pogodzie. Ostre popołudniowe słońce odbija się od płyty rynku i nic nie widać:)

Malowidło "Solny Świat"

Z Rynku Górnego idziemy w dół ulicą Zamkową aby po chwili skręcić w lewo i przez bramę dostać się na tyły Zamku Żupnego. Zrekonstruowano tutaj tzw. ogród żupny i poprowadzono alejkę aż do budynku głównego Kopalni. Miejsce urokliwe, ale tak jak większość miejsc w Wieliczce czasami bywa tłoczne. Alejka wyprowadza nas prosto przed Szyb Daniłowicza, czyli główne wejście do kopalni. Na tyłach budynku zaczyna się Park św. Kingi z największą atrakcją Wieliczki. Największą wg. Młodego, trzeba dodać. Niech są schowają kopalnie, zamki i inne. W parku na starym nasypie stoi najprawdziwsza ciuchcia. Dokładniej parowóz Tkp 2316 "Śląsk" z wagonem i nawet z semaforem. Lokomotywa odmalowana, błyszcząca i można ją dotknąć. Milion razy tam byliśmy i zachwyt nie gaśnie. 


Poniżej nasypu w parku, zaraz obok parkingu wybudowano nowiutki „ciuchciowy” plac zabaw. Tam też jest pociąg, drewniany na sprężynach. Trzęsie jak prawdziwy. Do tego huśtawki, drabinki, zjeżdżalnie i most bujamost:)


Jeszcze kawałek dalej, za widocznym budynkiem Warzelni Soli znajduje się dużo większy park im. Adama Mickiewicza. Widać go z daleka za sprawą tryskającej w górę fontanny stojącej na środku jeziorka. W parku też nowy plac zabaw, korty tenisowe itp. Poza tym trochę ciszy spokoju i cienia. Tutaj proponuję zakończyć spacer. Na przeciwko parku przystanek 304 do Krakowa. Można też złapać pociąg na nowym przystanku „Wieliczka Park”, ale nie gwarantuje że nie będzie jechał do Krakowa godzinę:)

Przydatne linki: 


poniedziałek, 27 maja 2013

Gondolką na Szyndzielnię


Jak już zapewne wspominałam Młody darzy sporym uczuciem wszelkie kolejki. Chcąc mu zrobić frajdę wybraliśmy się do Bielska Białej z zamiarem wyjechania kolejką gondolową na Szyndzielnię.


Do Bielska daleko nie jest, a i możliwości dojazdu z Krakowa jest kilka. Polecam drogę przez Skawinę, Brzeźnicę, Wadowice i dalej standardowo Andrychów, Kęty i Kozy. Bardzo ładne widoki na Beskid Mały i okolicę. Oczywiście jak się jest pasażerem i nie trzeba się skupiać na drodze. 

Bielsko Biała wita nas już na wjeździe sporą reklamą kolei linowej na Szyndzielnię. I tutaj w zasadzie wszelakie oznaczenia się kończą. Pojawiają się ponownie w miejscu, gdzie już każdy wie jak jechać bo widać przecinkę przez las i można się domyślić, że pewnie tam jest kolejka. Na szczęście miejscowi panowie spod przysłowiowej budki z piwem byli na tyle mili, że objaśnili nam drogę. Radzę zawczasu sprawdzić trasę bo oznaczeń praktycznie brak.

Kolejka na Szyndzielnię działa od 1953 roku, a w połowie lat 90-tych przeszła gruntowną modernizację. Podczas około 6-cio minutowej przejażdżki pokonuje 450m różnicy poziomów. Cena to 20 zł w dwie strony, dzieci do lat 4 gratis. Wagoniki są sześcioosobowe i można w nich przewozić wózki dziecięce. Jeśli się nie zmieści do , to można załadować na specjalny wagonik towarowy. 

Współczesny wagonik

 O dziwo nie dostałam zawału po drodze, pewnie za sprawą zamkniętego wagonika. Podczas jazdy otwiera się bardzo szeroki widok na północ, na Bielsko i okolice. Dość dalekie nawet:) Dla Młodego największą atrakcją podczas jazdy było liczenie słupów, Dziunia natomiast skupiła się na próbie zerwania naklejki z zakazem palenia:)


Widok z okna kolejki

Górna stacja kolejki nie znajduje się na samym szczycie góry, trzeba sobie jeszcze kawałek podejść w stronę widocznego załamania terenu. Z samej góry wciąż raczej industrialny widok na Bielsko. Przy górnej stacji kolejki klimat jak na Krupówkach tzn. kramy z wątpliwymi pamiątkami i smażona kiełbasa. Zawsze mi to działało na nerwy. W każdym razie jak ktoś się zmęczył wyjazdem wagonikiem to może się posilić i browara walnąć przed równie wyczerpującą drogą w dół.

Na szczycie Szyndzielni działa najstarsze w Beskidzie Śląskim schronisko PTTK. Obiekt jest spory, zbudowany z kamienia i ma charakterystyczną drewnianą wieżyczkę. W schronisku działa jadalnia, można sobie zjeść na kamiennym tarasie. Przed schroniskiem stoją ciekawie rzeźbione drewniane ławki i wszystko wyglądałoby super gdyby nie wielkie parasole z napisem „Tyskie”, które psują cały efekt. 

Schronisko PTTK na Szyndzielni

W drodze powrotnej Młody przebąkiwał coś o jakimś torze saneczkowym, który gdzieś widział po drodze. Twardo zapewniał, że nie będzie się bał. Na dole okazało się, że i owszem kilkaset metrów od dolnej stacji kolejki działa całoroczny tor saneczkowy. No nie byłam przekonana, ale dałam się namówić. No co za fantastyczny wynalazek! Nie jechałam takim cudem nigdy wcześniej i pewnie stąd mój zachwyt. No superowa sprawa. Metalowa rynna i saneczki na kółkach. Wyciągiem wyjeżdżamy na górę i torem z zakrętami i tunelami mkniemy na dół. No stara baba, a cieszyłam się jak dziecko. Dobrze, że skończyła nam się kasa bo prędko byśmy nie wrócili. 

Wycieczka raczej całodniowa. Jak dzieci nie marudzą to z Szyndzielni można się jeszcze pokusić o Klimczok.

Przydatne linki:


środa, 22 maja 2013

W poszukiwaniu pięknych widoków – Kopiec Kościuszki

Pamiętam, że kiedy w podstawówce trzeba było przynieść na plastykę kasztany, to zawsze jeździło się je zbierać na aleję Waszyngtona. Szeroka aleja prowadząca z pętli tramwajowej na Salwatorze aż pod sam Kopiec Kościuszki jest obsadzona wielkimi, starymi drzewami, w dużej części właśnie kasztanowcami. Podobno dlatego, aby nieprzyjaciel nie mógł dostrzec ruchów wojsk czy dostaw amunicji do fortu „Kościuszko”. Brzmi to nawet logicznie.

Okolice znane pewnie każdemu kto pochodzi z Krakowa, lub od jakiegoś czasu tutaj mieszka, stanowią doskonały teren na spacery. Jeśli komuś nie chce się iść pieszo z Salwatora może wyjechać pod Kopiec autobusem linii 101 z Mostu Grunwaldzkiego albo 100 z Salwatora.

Byliśmy tutaj już kilka razy, ale nigdy nie wychodziliśmy na szczyt kopca. Tym razem cel był dokładnie określony:) Bilety wstępu do najtańszych nie należą – 11 zł za osobę dorosłą, 9 zł ulgowy. Dzieciaki weszły za darmo. W cenie biletu, oprócz samego wejścia na Kopiec, mamy wstęp na wystawy zlokalizowane w budynkach fortu. Nie weszliśmy na nie. Umówmy się że dzieciaki mają głęboko Kościuszkę, pamiątki po nim, drogę do Polskości czy woskowe figury bohaterów narodowych.
Atrakcją miały być widoki. I były. Mówiąc szczerze jak na Krakowskie warunki wiecznego smogu to widzialność była imponująca. Ok, Tatr widać nie było, ale wszelkiej maści Beskid już w całej okazałości. No i oczywiście Kraków od Bronowic po Ruczaj i dymiącą w oddali hutę. 



Ciekawy jest też widok z góry na sam fort, dwa największe zachowane bastiony, dziedziniec, potężne ceglane mury. Na bastionach umieszczone są kolejne 2 tarasy widokowe oraz kawiarnia i restauracja. Cała budowla robi wrażenie. Wyobrażam sobie, że szczególnie na dzieciach z racji rozmiarów. Dziunia czuła się niepewnie, trochę ją chyba te wysokie mury przerażały.


Jak już poczujemy klimat twierdzy, radzę wybrać się na bardziej otwartą przestrzeń. Na przeciwko Kaplicy św. Bronisławy (obok której znajduje się wejście na kopiec) biegnie droga wprost do lasu, skąd po kilkudziesięciu metrach docieramy na wygodną asfaltową alejkę prowadzącą aż na drugi kopiec – Piłsudskiego. Biegnie tędy też ścieżka geologiczna. Co jakiś czas stoją tablice z objaśnieniami historii i budowy geologicznej Sikornika i innych okolicznych zrębów i zapadlisk.
Wzdłuż alejki stoją ławeczki, z których można by podziwiać widoki na południe, gdyby okolica nie zarosła dość konkretnie. Teraz właściwie nic nie widać, ale zasiąść można :) Droga między kopcami to jakieś 4 km w jedną stronę, momentami dość stromo pod górę. Najpierw asfaltową alejką, później lasem. Wózkiem nie polecam. Albo polecam tylko do połowy:)

Generalnie miły spacer, cisza, spokój i nie czuć krakowskiego smrodku.

Przydatne linki: 

piątek, 17 maja 2013

Wyprawa "do wód" - Swoszowice


Przejeżdżaliśmy obok z milion razy ale jakoś nigdy nie złożyło się żeby się zatrzymać i pozwiedzać. Więc tym razem już całkiem z premedytacją udaliśmy się „do wód”. Do wód, a nie na wódkę, żeby nie było:) Najbliższe uzdrowisko, tuż obok – Swoszowice. Założone przez prof. Feliksa Radwańskiego już 1811 roku, obecnie należy do Zespołu Uzdrowisk Krakowskich. Skarbem uzdrowiska, dzięki któremu stało się ono popularne są wody siarczkowe, a dokładnie jest to woda siarczanowo-wodorowęglanowo-wapniowo-magnezowa. Leczy się tutaj głównie choroby reumatologiczne oraz choroby skóry.

Jak każde szanujące się uzdrowisko również Swoszowice mają Park Zdrojowy. Tuż obok parkingu przy parku znajduje się Restauracja Parkowa. Całkiem przytulny drewniany budynek, wpisany z resztą na listę zabytków Krakowa. 

Restauracja "Parkowa"
Wewnątrz kilka klimatycznych sal oraz ogródek za zewnątrz. Nie testowaliśmy jakości potraw, ale może kiedyś nam się uda.
Sam park nie jest duży, prawdę mówiąc spodziewałam się czegoś bardziej okazałego. Nadrabia bogactwem naprawdę starych i potężnych drzew. Najbardziej charakterystyczna jest tzw. Lipa-Słoń, z charakterystyczną prostopadłą do pnia gałęzią i wielką dziuplą. 

Lipa słoń
 Kilka drzew oznaczonych jest jako pomniki przyrody. Kilka z nich jest pomnikami ale brak na nich oznaczeń.
Pośród drzew usytuowane są budynki sanatoryjne. Odnowione, ładnie wkomponowane w krajobraz.
Na skraju parku ujęcie Zdroju Głównego, z którego wypływa siarczkowy „potoczek”. Jak łatwo się domyślić teren wokół niego śmierdzi nieprzeciętnie:) Dzieciom zapaszek nie przeszkadzał, same potrafią roztaczać gorszy:) 

Zdrój główny

Tuż obok parku usytuowane jest spore boisko oraz plac zabaw.

Wycieczka raczej na popołudnie niż na cały dzień. Małe dzieci wózkowe pewnie docenią spokojne miejsce na drzemkę w cieniu drzew, a mamy kawkę w Parkowej. Większe dzieciaki jak Młody raczej będą miały w poważaniu podziwianie drzewostanu i śmigną czym prędzej na plac zabaw.



wtorek, 14 maja 2013

Alternatywa dla niedzielnego obiadu - kiełbasa na Kudłaczach


W życiu każdego człowieka czy to małego czy już całkiem wyrośniętego nadchodzi taka chwila że zjadłby kiełbaskę z ogniska. Niektórzy, być może mają tak jak Młody, że w innej postaci kiełbaski nie zjedzą. Taka nad ogniem upieczona to smak ma inny, dymem pachnie i czasem piaskiem w zębach chrzęści (jak spadnie z patyka mniej wprawionym w pieczeniu).
Jak nam się zachce ogniska to zwykle jedziemy na Kudłacze. Jedziemy, o zgrozo, a nie idziemy piechotą. Straszne to, straszne przyznaję, ale dzieci entuzjastycznie jeszcze do wędrówek nie podchodzą.
Schronisko PTTK na Kudłaczach położone jest na wysokości 730 m n.p.m. w paśmie Lubomira i Łysiny (Beskid Średni). Wygląda tak.:


Przed schroniskiem spora łąka z ławeczkami i kilkoma miejscami do rozpalania ogniska. Po drewno trzeba śmignąć do lasu. W schronisku można zakupić specjalny zestaw ogniskowy (kiełbasa, chleb i musztarda) albo własne przywieźć. Właścicielom to bez różnicy. W oczekiwaniu na posiłek podziwiamy widoki na okolicę:) Dzieciaki mogą sobie haratnąć w gałę. Tak, tak jest małe boisko i nawet bramki są. Okolica wygląda tak:

 Jak tutaj dotrzeć? Ano sposobów jest kilka. Po pierwsze pieszo. Najbliżej będzie z Pcimia, Lubnia czy Myślenic. Busem – z Myślenic do przystanku końcowego Pcim Sucha. Stamtąd drogą asfaltową w jakieś pół godziny spacerkiem dotrzemy na Kudłacze. Można też samochodem podjechać jeszcze kawałek dalej niż bus, do końca asfaltowej drogi. 500 metrów poniżej schroniska jest łąka gdzie za opłatą 3 zł można zaparkować samochód. Droga jest wąska, kręta i momentami cholernie stroma, ale da się:)
Jak już pojemy i popodziwiamy widoki to proponuję spacery po okolicznych lasach, choćby wypad na Lubomira. A jesienią tutejsza buczyna nabiera iście ognistych barw..


Taka moja propozycja na niedzielne popołudnie.

Strona schroniska PTTK na Kudłaczach: http://www.kudlacze.pttk.pl/

wtorek, 7 maja 2013

W godzinę dookoła świata – Park Miniatur w Inwałdzie

Plany na spędzenie kolejnego dnia długiego weekendu były całkiem inne. Nadzieje na to że może jednak nie będzie padać rozwiała poranna ulewa, burza, pioruny itd. Siedzenie w domu z dziećmi grozi jednak stratami w ludziach więc z lekką nieśmiałością wyruszyliśmy w drogę.
Mieliśmy dojechać gdzieś w okolice Międzybrodzia Bielskiego a wylądowaliśmy w Inwałdzie.

Wioska tuż obok Andrychowa słynna stała się dzięki wybudowaniu parku rozrywki. Składa się on z grubsza z dwóch części Parku Miniatur i Warowni Inwałd. Zwiedziliśmy tylko Park Miniatur głównie z powodu pogody oraz delikatnie mówiąc ciut za wysokich cen biletów. Jeśli chcemy zwiedzić oba obiekty będzie nas to kosztować 38 zł za osobę dorosłą i 34 za dziecko od lat 4 (młodsi na darmo). W naszym przypadku 110 zł. No przesada.

Już na wstępie pojawiły się kłopoty. Okazało się, że padły terminale i kartą nie zapłacimy, a najbliższy bankomat znajduje się w Andrychowie. Po dojechaniu do Andrychowa okazało się, że bankomatów tam niewiele, a z dostępnych nie wszystkie działają. Ale dla chcącego nic trudnego więc jakoś się udało zdobyć gotówkę. Trochę szkoda, że w miejscu nastawionym tylko i wyłącznie na turystów i ich pieniądze zdarzają się takie problemy.

Przy wejściu dostaliśmy mapkę i wyruszyliśmy na zwiedzanie. Park nie jest specjalnie duży, ale dość ładnie wyglądający. Alejki prowadzą nas to miniaturowych zabytków architektury polskiej jak i światowej. Każda jest opisana, łącznie ze skalą, w jakiej została odwzorowana. 

Miniatury - Polska

Miniatury - Świat

 Pomiędzy „budowlami” rosną miniaturowe roślinki, jest kilka altan i mostków. Szkoda, że nie działała kolejka odjeżdżająca z miniaturowej stacji Czeski Cieszyn, bo młody jako wielbiciel kolei bardzo się na to nastawił. Pewnie pogoda nie była dość dobra. 


 Największą atrakcją był dla dzieci Zielony Labirynt. Sporej wielkości labirynt zrobiony z wysokiego żywopłotu wcale nie jest taki prosty do przejścia. Ponad nim postawiony jest drewniany pomost z którego można dawać wskazówki zagubionym. Młody z tatą poradzili sobie jednak bez pomocy.

W ramach biletu można korzystać też z urządzeń miniaturowego lunaparku. Jest duża zjeżdżalnia, koło młyńskie jakieś karuzele. Oczywiście w deszczu nieczynne. Trochę szpeci całość wyjęta z kosmosu wielka piramida z jakimś „Egipt horror show”, brzydki pawilon „Kino 5D” i inne takie badziewia. Co kto lubi.

Nad parkiem góruje Zamek z wieżą, w którym mieści się restauracja, toalety oraz punkt widokowy.
Jedzenie raczej marne, lepiej byłoby zjeść coś po drodze. Ceny oczywiście całkiem nieadekwatne do jakości.

Podsumowując, fajnie pojechać zobaczyć. Trzeba się tylko nastawić na totalną komerchę i pewnie, w bardziej popularnych terminach, spory tłok. Dzieciakom się podobało. Gdyby działała kolejka to pewnie byłby szał pał:) Mnie takie miejsca generalnie drażnią, no ale nie ja tu jestem najważniejsza:)

Link do strony parku: http://www.parkminiatur.com/

poniedziałek, 6 maja 2013

Rzut beretem na południe – Myślenice



Dawno dawno temu kojarzyły się przede wszystkim z pierwszym przystankiem autobusów do Zakopanego. Obskurny dworzec PKS na nim kilka stanowisk, budy z jakimś jedzeniem i śmierdzący kibelek. Potem zakopiankę puszczono estakadą, wybudowano dworzec-galerię handlową a kibelek jakby lepiej pachnie. Czy autobusy dalej się tutaj obowiązkowo zatrzymują to nie wiem, bo w między czasie przestałam nimi jeździć.

Myślenice mieścina niewielka, ale bardzo sympatyczna. Z dzieciakami można spędzić tutaj cały dzień i będzie top dzień pełen atrakcji. Niespełna 30 km na południe od Krakowa mamy coś na kształt miejscowości urlopowej. Dróg dojazdowych jest kilka. Jeśli nie koniecznie lubicie Zakopiankę, to można spokojniej pojechać np. przez Swoszowice – Świątniki Górne – Siepraw – Krzyszkowice – Polankę, albo przez Lusinę – Świątniki Górne – Zakliczyn – Borzetę. Jak kto woli.

Co więc robić jak już dotrzemy do celu? Proponuję od razu wybrać się na Zarabie. Część miasta położona po drugiej stronie Raby na sporo atrakcji dla dzieci i dorosłych też. Cały park na Zarabiu został niedawno gruntownie wyremontowany, żeby nie powiedzieć wybudowany od nowa. Powódź z przed kilku lat (nie pamiętam ilu) zrównała go z ziemią całkowicie. Co by nie powiedzieć, teraz jest fajniejszy. Park ciągnie się wzdłuż Raby. Mamy alejki piesze oraz rowerowe, oznakowane, co nie przeszkadza ludziom błąkać się po rowerowych i rowerzystom jeździć po pieszych. To akurat chyba ogólnopolska norma.

Zaczynamy zawsze od palcu zabaw położonego na przeciwko stadionu. Fajny jest. Nowy drewniany, w dużej części wyłożony gumolitem (czy jak to się tam nazywa). Największą atrakcją jest coś jak połączenie orczyka z tyrolką. 


Mody tam szaleje, Dziuńka drepta zaczepiając ludzi. Może testować umiejętności w pozycji dwunożnej bo jest miękko więc i łeb rozwalić trudniej.
Na końcu parku znajduje się drugi ciekawy plac zabaw, zwany przez Młodego Statecznym. Dlaczego stateczny. Jest w kształcie statku. Na statku różne bajery: liny, stery, lornetka, tajne przejścia i zjeżdżalnie. Jak dzieciakom znudzi się zabawa w wilki morskie to obok mają do dyspozycji zamek rycerski. Też fajny drewniany. Ma kilka wejść, przejść, poziomów i „hopkową” zjeżdżalnię.


Jednak to wszystko to mały pikuś. Młody jako całkowite przeciwieństwo matki, zakochał się na zabój w kolejkach krzesełkowych. Ja się tego dziadostwa boję panicznie. On jest niezrażony. 

Nie lada atrakcją jest więc kolejka krzesełkowa na górę Chełm. Najdłuższa kolejka tego typu w Polsce. W jedną stronę jedzie 20 minut. Do staję dreszczy na samą myśl. Młody siłą rzeczy jeździ z tatą. Kolejka jest wyposażona w pojedyncze krzesełka oraz w kilka podwójnych dla rodzica z dzieckiem (dwie osoby dorosłe się raczej nie pomieszczą).
Na górze nieczynna z reguły restauracja, mały plac zabaw oraz kilkadziesiąt metrów dalej – wieża widokowa. Atrakcją jest nie tyle to co na górze ale sam przejazd kolejką. Można też spokojnie wrócić na Zarabie piechotą. Szlak jest wygodny nawet dla dzieci.

Jak już skorzystamy z wszelakich atrakcji to spokojnie możemy się poplażować na Rabą, puszczać kaczki czy generalnie taplać się w wodzie. Dzieci potrafią długo wrzucać kamienie do rzeki i wydaje im się to nie nudzić.
Po trudach dnia warto jeszcze coś wrzucić na ruszt. Wybór jest spory. Młody rekomenduje pierogi ruskie w pierogarni obok czerwonej zjeżdżalni. Zaraz obok placu zabaw przy stadionie, budka z moimi ulubionymi hamburgerami z sosem czosnkowym – polecam.
Dla chcących zjeść coś bardziej przypominającego obiad polecam bar, jadłodajnie czy jak to nazwać w Młodzieżowym Domu Kultury przy ul. Piłsudskiego. Podają tam najnormalniejsze domowe obiady i naprawdę wszystko jest takie całkiem zwyczajne, świeże i pyszne. Często tam jesteśmy jak nam się nie chce robić obiadu w niedzielę:)

Po dniu pełnym wrażeń wracamy spokojnie do Krakowa. Jeśli dzieciom się zaśnie w samochodzie to okrężnymi drogami. Szczególnie polecam tą przez Osieczany – Brzezową – Dobczyce i potem na Wieliczkę. Bardzo ładne widoki na zalej Dobczycki szczególnie wiosną i jesienią.

Przydatne linki: