wtorek, 29 października 2013

Cuda, cuda... Dolina Kobylańska

Nie ma jak jesień na Jurze. Złote liście i białe skały to jedno z lepszych zestawień kolorystycznych. Tegoroczna jesień jest łaskawa i długo, długo pozwala cieszyć się pogodą. Przyznam, że nieco po macoszemu traktowaliśmy ostatnio Wyżynę, więc postaram się nadrobić zaległości i kilka ciekawych wycieczek w te rejony opisać.
Park Krajobrazowy „Dolinki Krakowskie” zyskał ostatnio w plebiscycie National Geographic Traveler statut jednego z nowych cudów Polski. I zaprawdę powiadam wam - słusznie! Takiego krajobrazu próżno szukać poza Jurą. A w okolicach Krakowa mamy Jurę w pigułce. Dolinek jest kilka, każda na swój sposób niezwykła. Są dość krótkie i położone obok siebie. Na dobrą sprawę w dwa dni można zwiedzić wszystkie. Jednak warto sobie przyjemności dawkować.

Na pierwszy ogień poszła dolina Kobylańska. Położona jest na granicy Kobylan i Karniowic, zaledwie kilkanaście kilometrów od Krakowa. Aby się tutaj znaleźć należy na rondzie Ofiar Katynia pojachać w stronę Zabierzowa i zaraz za estakadami przy Futura Parku odbić w prawo. Potem już prosto do Kobylan. W sezonie miejscowi oferują miejsca parkingowe na prywatnych posesjach (za drobną opłatą ma się rozumieć) jednak ja polecam parking za remizą. Spory i darmowy.

Dolina Kobylańska specjalnie długa nie jest. Od wylotu do samej góry ma ok. 4 km. Zaczyna się dość rozległą polaną otoczoną przez malownicze formy skalne. Przy sprzyjającej aurze na każdej ścianie ktoś wisi, jest to bowiem jedno z popularniejszych w okolicy miejsc do wspinaczki skałkowej. Na polance są też ławeczki, wiata oraz miejsce na ognisko. Nie jest to rezerwat więc ognisko można zapalić. Okolica prezentuje się o tak:


Młody i Dziunia na tle:)
Warto wybrać się dalej w górę doliny. Jest tam równie malowniczo. Dolina zwęża się ku górze, robiąc się miejscami dość wilgotna i zacieniona. Tutaj będzie dobra rada: moi drodzy darujcie sobie wózki. Dzieciaki na własnych nogach, w nosidłach, chustach itp. Ja zabrałam wózek i wyczerpałam słownik bluzgów. Nie żebym była tutaj pierwszy raz. Milion razy przelazłam tą dolinę, ale dopóki nie ma się dzieci w wieku wózkowym to nie zwraca się uwagi na pierdoły typu szerokość ścieżki, głębokość potoków i brak mostków. Przejechać się da, ale lepiej się nie denerwować. Droga miejscami jest błotnista i wąska a rzeczkę przekraczać też kilka razy trzeba. Oczywiście absolutnie nie ujmuje to uroku samej dolinie.



Po około 4 km dojdziemy do Będkowic i możemy tutaj zrobić nawrót i zejść do punktu wyjścia, albo podążyć za żółtymi znakami i zaliczyć w drodze powrotnej dolinę Będkowską. My wybraliśmy wariant pierwszy. Dzieci miały zajebista radochę w patrzeniu jak mama siłuje się z wózkiem w potoku po raz kolejny i kolejny... Dziunia, mimo wieku młodego, wykazywała chęci do wyłażenia na każdą napotkaną skałkę. Na szczęście grawitacja sprowadzała ją na ziemię (dosłownie i w przenośni) już u podnóża:)


Wycieczkę zakończyliśmy w knajpie o uroczej nazwie „Sen o Dolinie” na zasłużonym kotlecie i piwku dla tych co bez prawa jazdy ;)

poniedziałek, 28 października 2013

Kluszkowce - nie tylko zimą

Kluszkowce – nie tylko zimą

Spieszyłam się z obiecanym drugim pomysłem na boski letnio-jesienny weekend.Nie zdążyłam przed sobotą, ale następny też ma być słoneczny:) Wycieczka dość daleka, ale obfitująca w atrakcje. Obieramy kierunek na Nowy Targ i w tymże skręcamy na wschód na Krościenko (droga 969). Trasa to malownicza więc po drodze kontemplujemy widoki (po lewej Gorce, po prawej Spisz). Po około 20 km skręcamy w lewo i znajdujemy się na parkingu pod wyciągami.

Kluszkowce znane i lubiane są głównie w porze zimowej, za sprawą zlokalizowanej na zboczach góry Wdżar stacji narciarskiej Czorsztyn Ski. Na temat jej zalet lub wad się nie wypowiem, wszak zimy nie lubię, a na nartach mogłabym się ewentualnie spektakularnie zabić. Natomiast nie wielu wie że Kluszkowce atrakcyjne są również w innych porach roku. Centralnym punktem stacji jest wspomniana już góra Wdżar. Sama w sobie jest ona ciekawa. To tak zwana dajka (bez skojarzeń). Cóż to takiego? Spieszę wyjaśniać. Dajki są intruzjami magmy niezgodnymi z układem skał wcześniejszych. Czyli z polskiego na nasze – magma z wnętrza ziemi wydostała się na powierzchnię i to w dodatku w poprzek skał, które były nad nią. W wielkim skrócie:) Góra Wdżar siłą rzeczy różni się więc od okolicznym wzniesień. Głównie tym, że jest zbudowana z całkiem innych skał – z wulkanicznych andezytów. Andezyty z Wdżaru przyczyniły się mocno do budowy drogi z Czorsztyna do przełęczy Snozka. Na stokach góry istniały trzy kamieniołomy gdzie andezyt wydobywano.

Tyle geologi teraz skupmy się na atrakcjach. Zacznę od naszej ulubionej czyli toru saneczkowego vel zjeżdżalni grawitacyjnej. Jest boska. W zasadzie najlepsza z tych, które testowaliśmy. Prędkość spora, a widoki po drodze niepowtarzalne. Trasa jest dość długa i obfita w zakręty, hopki strome zjazdy. Przy końcu trasy jest aparat, który robi zdjęcia zjeżdżającym. Na dole można zobaczyć swój głupi wyraz twarzy na monitorze i zakupić zdjęcie. Cena jest niedorzeczna (10zł) więc sobie darowałam. 

Zjeżdżalnia z widokiem
Korzystając z okazji będzie apel. Ludzie kochani, jeśli się boicie prędkości to po co pchacie się na takie atrakcje. Jadąc 10 na godzinę psujecie zabawę tym, którzy jadą za wami i muszą cały czas hamować. Niestety nie zwracają kasy za przejazd zepsuty przez spanikowaną panienkę jadącą z przodu. Koniec apelu:)

Poza sezonem działa w Kluszkowacach jeden z wyciągów krzesełkowych na Wdżar. Kolejka w kilka minut zawiezie nas na górę, a tam czeka dalsza dawka atrakcji. Po pierwsze szczyt niezalesiony gwarantuje niemal dookolną panoramę. Widać całą okolicę. Spisz, górujące nad nim Tatry, jezioro Czorsztyńskie, Pieniny i nawet pasmo Lubania w Gorcach. Tablice z opisanymi panoramkami pomagają się zorientować co i jak. Są oczywiście ławeczki stoliczki i takie tam, sprzyjające kontemplowaniu widoków. 



 Jest także kolejna ciekawostka, mianowicie na czarnych andezytowych skałkach farbą zaznaczone są dwa kółka, a obok nich litery AM. Wbrew pozorom nie jest to demonstracja uwielbienia dla jakiegoś miejscowego klubu, dajmy na to Antytalencia Maniowy:) Tajemnicze AM to anomalia magnetyczne. Są to miejsca gdzie igła kompasu nie wskazuje północy, jest znacznie wychylona. Nie wiadomo do końca dlaczego tak się dzieje. Być może kiedy magma zastygała wchodzący w jej skład magnetyd niejako zapamiętał namagnesowanie Ziemi w tamtym okresie. 

Oznaczone anomalia magnetyczne

Na górze Wdżar wytyczono również godne polecenia ścieżki przyrodnicze, które sprowadzą nas na dół. Przy okazji zobaczyć można dwa z trzech kamieniołomów i bliżej poznać to ciekawe przyrodniczo miejsce.
Po trudach dobrej zabawy, wygłodniali mogą wstąpić na obiad do karczmy znajdującej się przy dolnej stacji wyciągu. Bardzo miłe wnętrze i stoliki na tarasie. Jedzenie też całkiem całkiem. Jedyny minus to toaleta typu TOI TOI czyli koszmar. Może już coś z tym zrobili – tego nie wiem.

środa, 23 października 2013

(pod)Babiogórska jesień

Lato wróciło!! To pewnie cisza przed burzą i zaraz śniegi nastaną. Zanim to jednak nastąpi możemy cieszyć się z prawdziwej, złotej jesieni. Weekend zapowiada się wprost genialnie pogodowo więc szkoda byłoby go zmarnować. Dzisiaj miało być spacerowo, ale nie, skoro to prawdopodobnie ostatni taki weekend to będzie wycieczkowo. Mam w głowie dwie fajne wycieczki i mam nadzieję że obie uda się opisać przed piątkiem.

Pierwsza z nich wymaga udania się na południe, do Zawoi. Położona u stóp Babiej Góry Zawoja, to największa wieś w Polsce. Przysiółków, odnóg i rozdroży ma wiele. Udaliśmy się do Zawoi Policzne gdzie mieści się dolna stacja kolejki krzesełkowej na Mosorny Groń. Zimą jest tutaj ośrodek narciarski, poza sezonem kolejka też działa i można urządzić sobie uroczy spacer. Poza tym jest to jedna z ostatnich kolejek w okolicy, którą nie jechaliśmy jeszcze. 

Kolejka na Mosorny Groń

Wspominałam już że nienawidzę kolejek krzesełkowych? Nie znoszę, boję się ich od najmłodszych lat. Młody wiadomo uwielbia, ale ostatnio i Dziunia, która do tej pory przyjmowała to bez większego zainteresowania, zapałała entuzjazmem. Obudziła się na parkingu przy dolnej stacji, otworzyła oko i jak się połapała gdzie jest to o mało razem z fotelikiem nie wyskoczyła z samochodu. Jazda z takim małym dzieckiem, obdarzonym ponadto oszołomskim temperamentem do łatwych nie należy, ale udało się bez strat w ludziach. Kolejka nie jedzie specjalnie długo ani jakoś szczególnie wysoko. W drodze powrotnej nawet ja się nie za bardzo bałam:)
W tamte okolice, gdzie lasy liściaste, bukowe, to tylko jesienią. Płoną góry, płoną lasy chciało by się zawyć. Nie ma piękniejszych drzew jesienią niż buki. Widoki cudne.



Z samego Mosornego widok na Zawoję, pasmo Policy, Babią, Małą Babią i dalej Jałowiec itd. Szczególnie Babia Góra wygląda hmm.. zwaliście. Szkoda, że przy słonecznej pogodzie przez większą cześć dnia jest „pod słońce” i ciężko zrobić dobre zdjęcie. Przy górnej stacji kolejki, stoliki i ławeczki zachęcające do spożycia ;) Proponuję też spacerek choćby na Halę Śmietanową i z powrotem. Powinien zająć jakieś nie całe 2 godzinki, a można podziwiać piękną jesienną buczynę i trochę pooddychać powietrzem wolnym od krakowskiego smogu. 

Widok z Mosornego na północ

Początek szlaku na Halę Śmietanową

Wygłodniali zjeżdżamy na dół, a tam, na przeciwko parkingu obiecująco wyglądająca karczma. Ładny drewniany budynek, stoliki na zewnątrz – super. Jednak nie koniecznie. Pomimo bardzo miłej obsługi, jedzenie raczej kiepskie. Nawet bardzo kiepskie. Ceny wskazują na coś lepszego. Radzę poszukać czegoś lepszego bliżej centrum. Zawoja to wieś nastawiona na turystykę więc lokali jest sporo. Ten nadrabia chyba tylko sąsiedztwem wyciągu.

W drodze powrotnej warto zahaczyć o Zawoją Markową, gdzie możemy zwiedzić muzeum Babiogórskiego Parku Narodowego oraz nieco wyżej niewielki skansen. Na sam koniec już wracając, dzieci wyoczyły plac zabaw przy tamtejszej szkole. Fajny, bardzo fajny i ogólnodostępny. Tam się przeczołgali żeby bez protestów zasnąć w samochodzie w drodze powrotnej. Bardzo łany jesienny dzień :)

wtorek, 8 października 2013

Chaty w cieniu zamczyska


Aby trochę odpocząć od kolejek i pociągów postawiliśmy na wycieczkę bardziej historyczną. Udajemy się na zachód od Krakowa drogą nr 780 (przedłużenie ul. Księcia Józefa), w kierunku Bierunia. Kawałek drogi za Alwernią, w miejscowości Babice, skręcamy w prawo na spory parking u stóp zalesionego wzgórza (wyraźne tablice informacyjne). Widać stąd już doskonale kamienną wierzę zamkową. To ruiny zamku Lipowiec, dawnej siedziby biskupów krakowskich. Do zamku prowadzi wygodna droga, początkowo asfaltowa, później leśna. Warto tutaj dodać że bukowy las otaczający zamek jest naprawdę przecudnej urody:) Udało nam się podjechać wózkiem. O ile nie macie parasolki na malutkich kółeczkach to spokojnie się da. Kiedyś do zamku prowadziły drewniane schody, ale zostały rozebrane i obecnie śladu po nich nie ma.

Leśna droga prowadząca do zamku
 
Schody prowadzące kiedyś do zamku.

Sam zamek jest typową gotycką warownią. Pełnił on w przeszłości rolę więzienia dla niepokornych księży.
Do bramy prowadzi drewniany pomost. Zwiedzać można oba piętra zamku oraz wierzę. Mamy pomieszczenia dawnych celi więziennych, poprawczych, kuchnię, refektarz, kaplice a nawet skarbiec. W jednym z pomieszczeń urządzona jest wystawa prezentująca burzliwe dzieje zamku na przestrzeni wieków. 

Zamek Lipowiec

 Ostatnim punktem zwiedzania jest wieża. Wyjść na nią nie jest łatwo. Na górę prowadzą bardzo wąskie i kręte schody, a pod sam koniec pionowa drabinka. Na szczęście w połowie drogi jest „mijanka” bo można się tam zakorkować:) Dzieci niestety nie podołały wyjściu na samą górę. W sumie się nie dziwię, trochę to klaustrofobiczne miejsce. Na szczycie wieży jest niewielki tarasik widokowy. Podziwiać możemy dolinę Wisły oraz panoramę Beskidów z Babią Górą i Pilskiem na czele.

Jak każde szanujące się zamczysko, Lipowiec też m swoją legendę o duchach. Ponoć w księżycowe noce, około północy nagle wieje chłodem, a na dziedziniec zajeżdża kareta ciągnięta przez sześć par czarnych koni. Z karety wychodzi dostojnik oraz prowadzony przez strażników skazaniec. W momencie kiedy kat podnosi topór wszystko znika.
Na zamku ukazuje się też podobno Biała Dama – córka dowódcy straży zakochana w więźniu.

Opuszczamy zamczysko i zmieniamy klimat z mrocznego na sielankowy. Wszystko za sprawą znajdującego się u podnóża wzgórza zamkowego skansenu. Nadwiślański Park Etnograficzny – bo taka jest właściwa nazwa tego miejsca – gromadzi obiekty budownictwa drewnianego charakterystyczne dla zachodniej małopolski. Mamy więc chaty, spichlerz, dom sołtysa z oryginalnym wyposażeniem, chlewik, młyn, a nawet kościół z dzwonnicą. Są piękne ule wykonane z grubych pni drzew i studnia z żurawiem. Wszystko bardzo ładnie położone i zadbane. Aż by się chciało za poetą powtarzać „Wsi spokojna, wsi wesoła..” :)







Warto wiedzieć, że oba obiekty podlegają jednemu zarządcy, dlatego kupując bilet łączony możemy liczyć na zniżki. Obsługa jest bardzo miła i dokładnie informuje co i jak.

Na terenie skansenu działa restauracja serwująca typowo polskie, regionalne potrawy w przystępnych, jak na ten typ lokalu, cenach. Co istotne można płacić kartą.
W drodze powrotnej chcieliśmy zahaczyć o kolejny zamek na szlaku Orlich Gniazd – zamek Tenczyn w Rudnie. Niestety obecnie jest on zamknięty. Tablica informuje o groźbie katastrofy budowlanej. Widać że prowadzone są jakieś prace mające na celu ochronić go przed całkowitym zawaleniem, ale terminu ich zakończenia niestety nie znam. Fajnie by było gdyby jakoś sensownie go odremontowali i zabezpieczyli, bo to kawał zamczyska i miejsce ze wszech miar kultowe:)
Kilka ładnych lat temu wyglądał tak:




poniedziałek, 7 października 2013

Pełne tajemnic Podgórze

Szeroko pojęte Podgórze to dzielnica Krakowa położona na prawo od Wisły. Dzielnica bardzo urokliwa, pełna miejsc ciekawych i niezwykłych. Ciekawych zarówno krajobrazowo jaki i historycznie i przyrodniczo. Dla każdego coś ciekawego:) 
 
Bardzo fajnym pomysłem na popołudniowy spacerek są okolice Kopca Krakusa i kamieniołomu „Liban”. Młody na swoich nogach Dziunia w nosidło i w drogę. Wózkiem byłoby raczej ciężko, więc takiej opcji nie polecam.
Nie bacząc na znaki drogowe podjeżdżamy na malutki parking u podnóża Kopca Krakusa. Znaki wprawdzie już kilkaset metrów wcześniej informują o zakazie ruchu, no ale po coś ten parking tam jest. Można mieć nadzieję, że drogówka rzadko tam zagląda.

Droga na Kopiec
 Kopiec Krakusa sam w sobie to miejsce dość tajemnicze. Właściwie nie wiadomo do końca kto, kiedy i po co go usypał. Teorie są różne, a badania archeologiczne prowadzone w okolicy już nie raz, nie dają jednoznacznej odpowiedzi. Legenda mówi, że to wdzięczny lud usypał kopiec po śmierci króla Kraka aby upamiętnić jego zasługi. Mówi się ze to pogański grobowiec, kurhan (podobno jeden z wielu w okolicy). Podczas wykopalisk znaleziono wiele przedmiotów, które pozwoliły w przybliżeniu określić czas jego powstania na ok VI w. Jest też bardzo ciekawa teoria łącząca Kopiec Krakusa z innym krakowskim kopcem – Wandy. Otóż linia łącząca oba kopce pokrywa się z azymutem wschodu słońca dnia 1 maja. Stojąc na Kopcu Wandy 4 listopada zobaczymy natomiast słońce zachodzące dokładnie nad Kopcem Krakusa. Co w tym dziwnego? Te daty to w przybliżeniu daty najważniejszych świąt celtyckich Beltane i Samhain. Więc może kopce to jakiś rodzaj celtyckiego kalendarza. Póki co teorii jest wiele i żadna z nich nie jest jednoznacznie potwierdzona.
Jedno jest pewne ze szczytu wzniesienia roztacza się piękna panorama Krakowa i okolic. Na szczyt prowadzi lekko zdewastowana ścieżka, a sam wierzchołek jest płaski i dość szeroki. Tłoku raczej bym się nie spodziewała:)

Kopiec Krakusa od strony "Libanu" jesienią



Panorama jest rozległa. Poza standardowymi rzeczami znanymi każdemu warto przyjżeć się czemuś co nie jest tak jednoznacznie widoczne. Jak na dłoni mamy całą budowę geologiczną Krakowa i okolic. Patrząc na zachód widzimy sterczące ponad dolinę Wisły wapienne zrębowe wzgórza: skałki Twardowskiego, Wawelskie, św. Bronisławy, Sowińca. Dalej na zachód wyniesiony obszar wyżyny Krakowsko – Częstochowskiej. Na południu pofałdowane zapadlisko ze złożami soli w Wieliczce. Wystająca ponad Wieliczkę Chorągwica z masztem telewizyjnym, dalej pierwsze fliszowe wzniesienia Karpat. 

Widok na Stare Miasto
  Schodzimy z kopca w stronę widocznego wyrobiska nieczynnego kamieniołomu „Liban”. Wydobywano w nim oczywiście wapień, bo cóż by innego. W czasie wojny funkcjonował tu karny obóz pracy. 

Kamieniołom "Liban"
 
"Liban" z resztkami scenografii z "Listy Schindlera"
 Nieco zarośnięta ale widoczna ścieżka biegnie wzdłuż południowej granicy kamieniołomu i wyprowadza nas na dużą otwartą przestrzeń. To teren kolejnego niemieckiego obozu – Płaszów. Można pójść dalej prosto w kierunku widocznego pomnika w poszukiwaniu śladów po obozie, albo skręcić w prawo dochodząc do asfaltowej drogi. Droga doprowadzi nas z powrotem do parkingu pod kopcem. Można spokojnie nią iść bo ruch jest niewielki, przy dobrych wiatrach można spotkać jedynie jakiegoś zbłąkanego rowerzystę:)

piątek, 30 sierpnia 2013

Na kolejowym szlaku – Chabówka.

Pociągi rządzą. Wszystko co z nimi związane. Bajki o pociągach, książki o pociągach, filmy o pociągach, ubrania i kilometry drewnianych torów układanych co dzień od nowa, inaczej. Lokomotywy i wagoniki są wszędzie. Jednym słowem dzieci mają kolejowego hyzia. Tak, dzieci... Dziuńka była indoktrynowana od wczesnego niemowlęctwa i już przejawia pierwsze symptomy ześwirowania. No więc siadujemy na peronie i obserwujemy pociągi, czasem się przejedziemy kilka stacji ale prawdziwą mekką małego kolejarza jest Chabówka. Ooo tak, to jest szał:)

Niewielka wioska w zasięgu spaceru od Rabki, na szlaku kolejowym w Krakowa do Zakopanego, byłaby pewnie zupełnie nieznana gdyby nie mieszczący się tam skansen kolejowy. 


Na bocznych torach podziwiać można różnej maści parowozy, elektrowozy, wagony, pługi, dźwigi i inne cuda. Co ważne szczególnie dla dzieci, wszystkiego można dotknąć, wszędzie wejść, wdrapać się do kabiny lokomotywy a nawet poprzestawiać zwrotnice. Nikt tam z batem nie stoi, a pracownicy są dość wyluzowani. Poza sezonem ciężko znaleźć kogoś żeby zapłacić mu za wstęp:) W sezonie czy w weekendy bilety sprzedawane są przy wejściu. Normalny kosztuje 7 zł, ulgowy 3,50 a dzieci poniżej 4 lat wchodzą za darmo. Teren skansenu nie jest szczególnie duży ale zagęszczenie eksponatów sprawia że jest co oglądać. Są nawet ławeczki i altanki więc można urządzić sobie kolejowy piknik w stylu retro (jajko na twardo i rozpaćkany pomidor obowiązkowe).







Podczas wakacji, w każdą sobotę i niedzielę, stare lokomotywy odżywają. Są pucowane, w kotłach bucha para i specjalne zabytkowe składy zabierają chętnych na przejażdżki. Obecnie pociągi retro kursują do Mszany Dolnej i z powrotem. Przejażdżka trwa około 2 godzin, a wrażenia są super. I znowu można wychylać się przez okno, stać na platformach pomiędzy wagonami, biegać po wagonach. 


Stuletnia lokomotywa ciągnąca retro skład.

A propos wychylania się przez okna :)
Obsługa jest bardzo sympatyczna. Trasa jest bardzo malownicza, beskidzko – gorczańska. Szkoda że chwilowo regularne kursy nie odbywają się dalej do Dobrej i Limanowej ale miejmy nadzieję że to się zmieni.

Raz w roku, przy końcu sierpnia parowozy w Chabówce mają swoje święto. Od 9 lat odbywa się wtedy Parowozjada. Przez 2 dni organizowane są pokazy parowozów, zawody drużyn trakcyjnych, przejażdżki zabytkowymi składami do Dobrej i Zakopanego.
Byliśmy w tym roku pierwszy raz i trzeba przyznać że robi to wrażenie. Dzieciaki były trochę przestraszone, bo głośno okropnie i luda kupa. Miłość do pociągów jednak zwyciężyła i nie uciekli w popłochu. Dziunia w prawdzie o mało nie zeszła na zawał gdy z 10 parowozów zaczęło puszczać dymy i gwizdać. Dała jednak radę, i potem już chciała przez płoty do nich skakać. 

Wycieczkę do Chabówki warto zaplanować na cały dzień, tak aby po zwiedzaniu skoczyć jeszcze na gofry do niedalekiej Rabki. Ale o Rabce innym razem.

Strona Skansenu w Chabówce: www.parowozy.pl/skansen/

środa, 28 sierpnia 2013

Atrakcyjna góra

Kawałek na południe od Andrychowa, tuż ponad doliną Soły stoi sobie góra. Nie specjalnie wysoka (761 m npm) ale całkiem atrakcyjna. Dojazd z Krakowa jest prosty. Jedziemy tak jak na Bielsko i w Kętach skręcamy na Czaniec a potem na Porąbkę. Droga przebiega przez zaporę na Sole, biegnie wzdłuż jeziora Międzybrodzkiego i potem w lewo przez most nad jeziorem do Międzybrodzia Żywieckiego. Jezioro, a właściwie nawet dwa (Międzybrodzkie i Żywieckie), są oczywiście sztuczne. Powstały poprzez spiętrzenie wód Soły zaporami w Porąbce i Tresnej. Na zaporach funkcjonują elektrownie wodne, a same jeziora poza funkcjami rekreacyjnymi, służą również jako zbiorniki retencyjne. Można się w nich kąpać, pływać na rowerkach wodnych, kajakach itp. Organizowane są również rejsy statkami wycieczkowymi po jeziorach. Jak traficie tam w sezonie to można skorzystać.

U podnóży góry Żar zlokalizowane jest lotnisko szybowcowe. Co chwilę samolot startuje żeby wynieść szybowce do góry, potem ląduje i od nowa. Można się napatrzeć do woli. Sama góra z oddali wygląda przez to jakby stado sepów nad nią krążyło. Warunki są wspaniałe, bo wzdłuż doliny pizga jak w przysłowiowym kieleckim:)

Najważniejszą dla nas atrakcją jest oczywiście kolejka szynowa (ktoś w to wątpił?). Bardzo podobna do tej na Gubałówkę. Widoki z trasy na zalew, dolinę Soły i okoliczne góry – boskie. 






 Tłok w bardziej popularne dni jak najbardziej występuje. Na górze wieje jeszcze bardziej niż na dole:) Byliśmy tam kilka razy i za każdym razem wiało podobnie, więc skłaniam się ku stwierdzeniu że to normalne.
Na szczycie góry czeka atrakcja raczej niespotykana - wielki zbiornik wodny, część elektrowni szczytowo pompowej Porąbka – Żar. Ma 650 m długości i 250 m szerokości i mieści ponad 2 miliony metrów sześciennych wody. Można sobie go obejrzeć przez ogrodzenie i trzeba przyznać że robi wrażenie.


Kolejna rzecz za którą lubię górę Żar to zjeżdżalnia grawitacyjna. Odkąd spróbowaliśmy z młodym pod Szyndzielnią, uwielbiamy zjeżdżać. Ta zjeżdżalnia jest fajniejsza, dużo szybsza. No chyba że przed wami zacznie zjeżdżać wycieczka emerytów traktując trasę zjazdowa jako miejsce do podziwiania widoków. Nam się taki jeden trafił. Na szczęście panowie z obsługi zaczekali aż się dowlecze do wyciągu i dopiero pozwolili nam zjechać.

Teraz będzie dobra rada:) Wybierając się na górę Żar weźcie ze sobą kanapki lub zorientujcie się w ofercie barów i restauracji gdzieś po drodze. Zaplecze gastronomiczne w okolicy dolnej jak i górnej stacji kolejki jest tragiczne. Na górze pizza w dzikim tłumie albo kiełbasa z grilla, na dole w restauracji jeszcze gorzej. Jedzenie okropne, czas oczekiwania na byle kotleta około godziny (przy w miarę nie wielu osobach na sali). No ale to tylko mała niedogodność wśród wielu zalet atrakcyjnej góry.

środa, 29 maja 2013

Wieliczka - gdzie wszystko kręci się wokół soli

Lubimy pociągi. Ja lubię. Młody kocha. Jak mamy ochotę na małą przejeżdżę to wybieramy się do Wieliczki. Trasa skromna całe 14 km, ale niech nikogo to nie zmyli. Nasz rekord wynosi 55 minut. Nie, nie piechotą...PKP! Można też autobusem 304, ale to już nie ten urok. Linię do Wieliczki ostatnio odnowiono, są nowe przystanki i tory, tylko pociągi wciąż tak samo zdezelowane i spóźnione. Linia kolejowa przebiega przez środek miasteczka i jest też granicą między miastem dla turystów, a miastem dla mieszkańców. Po lewej stronie stoją bloki, szkoła a'la późny Gierek i Biedronka. Po prawej mamy ryneczek, parki, zamek, fontanny i kopalnię.

Plan miasta

Kopalnia nadaje Wieliczce charakteru i sprawia, że niewielka mieścina jest sławna w Polsce i w świecie. Kopalnia jest unikatowym zbytkiem wpisanym na listę dziedzictwa kulturowego i przyrodniczego UNESCO. I to do kopalni przybywają codziennie masy turystów. Wszystko w Wieliczce kręci się wokół soli, bo i pewnie gdyby nie złoża soli miasto nigdy by nie powstało. Widać też, że za turystami płynie strumień gotówki. Z roku na rok Wieliczka pięknieje. Kamienice i dawne budynki kopalni odnowiono, parki są zadbane, wybudowano nowe place zabaw, korty, boiska i Solne Miasto. Zainwestowano w tablice informacyjne przy atrakcjach turystycznych oraz plany miasta.

Odnowione budynki kopalniane i Rynek Górny

Jednak my nie przyjeżdżamy do kopalni. Dzieci by się albo przestraszyły albo znudziły. Tą atrakcję zostawiamy na później. Wieliczka jest po prostu wspaniałym miejscem na spacer. Atrakcje zapewnione. 

 Spacer zacząć można od Rynku Dolnego, na którym urządzono skwerek z ławeczkami i fontanną prowadzący na Rynek Górny. Nie dawno powstało tam największe w Polsce i drugie co do wielkości na świecie malowidło 3D zatytuowane „Solny Świat”. Trzeba stanąć w oznaczonym miejscu, popatrzeć przed siebie i będziemy mieli wrażenie, że ziemia się rozstąpiła ukazując fragment podziemnego solnego miasta. Całości dopełniają rzeźby górników wyłaniających się z podziemi. Bardzo fajna sprawa. Najlepszy efekt jest wczesnym rankiem lub przy pochmurnej pogodzie. Ostre popołudniowe słońce odbija się od płyty rynku i nic nie widać:)

Malowidło "Solny Świat"

Z Rynku Górnego idziemy w dół ulicą Zamkową aby po chwili skręcić w lewo i przez bramę dostać się na tyły Zamku Żupnego. Zrekonstruowano tutaj tzw. ogród żupny i poprowadzono alejkę aż do budynku głównego Kopalni. Miejsce urokliwe, ale tak jak większość miejsc w Wieliczce czasami bywa tłoczne. Alejka wyprowadza nas prosto przed Szyb Daniłowicza, czyli główne wejście do kopalni. Na tyłach budynku zaczyna się Park św. Kingi z największą atrakcją Wieliczki. Największą wg. Młodego, trzeba dodać. Niech są schowają kopalnie, zamki i inne. W parku na starym nasypie stoi najprawdziwsza ciuchcia. Dokładniej parowóz Tkp 2316 "Śląsk" z wagonem i nawet z semaforem. Lokomotywa odmalowana, błyszcząca i można ją dotknąć. Milion razy tam byliśmy i zachwyt nie gaśnie. 


Poniżej nasypu w parku, zaraz obok parkingu wybudowano nowiutki „ciuchciowy” plac zabaw. Tam też jest pociąg, drewniany na sprężynach. Trzęsie jak prawdziwy. Do tego huśtawki, drabinki, zjeżdżalnie i most bujamost:)


Jeszcze kawałek dalej, za widocznym budynkiem Warzelni Soli znajduje się dużo większy park im. Adama Mickiewicza. Widać go z daleka za sprawą tryskającej w górę fontanny stojącej na środku jeziorka. W parku też nowy plac zabaw, korty tenisowe itp. Poza tym trochę ciszy spokoju i cienia. Tutaj proponuję zakończyć spacer. Na przeciwko parku przystanek 304 do Krakowa. Można też złapać pociąg na nowym przystanku „Wieliczka Park”, ale nie gwarantuje że nie będzie jechał do Krakowa godzinę:)

Przydatne linki: 


poniedziałek, 27 maja 2013

Gondolką na Szyndzielnię


Jak już zapewne wspominałam Młody darzy sporym uczuciem wszelkie kolejki. Chcąc mu zrobić frajdę wybraliśmy się do Bielska Białej z zamiarem wyjechania kolejką gondolową na Szyndzielnię.


Do Bielska daleko nie jest, a i możliwości dojazdu z Krakowa jest kilka. Polecam drogę przez Skawinę, Brzeźnicę, Wadowice i dalej standardowo Andrychów, Kęty i Kozy. Bardzo ładne widoki na Beskid Mały i okolicę. Oczywiście jak się jest pasażerem i nie trzeba się skupiać na drodze. 

Bielsko Biała wita nas już na wjeździe sporą reklamą kolei linowej na Szyndzielnię. I tutaj w zasadzie wszelakie oznaczenia się kończą. Pojawiają się ponownie w miejscu, gdzie już każdy wie jak jechać bo widać przecinkę przez las i można się domyślić, że pewnie tam jest kolejka. Na szczęście miejscowi panowie spod przysłowiowej budki z piwem byli na tyle mili, że objaśnili nam drogę. Radzę zawczasu sprawdzić trasę bo oznaczeń praktycznie brak.

Kolejka na Szyndzielnię działa od 1953 roku, a w połowie lat 90-tych przeszła gruntowną modernizację. Podczas około 6-cio minutowej przejażdżki pokonuje 450m różnicy poziomów. Cena to 20 zł w dwie strony, dzieci do lat 4 gratis. Wagoniki są sześcioosobowe i można w nich przewozić wózki dziecięce. Jeśli się nie zmieści do , to można załadować na specjalny wagonik towarowy. 

Współczesny wagonik

 O dziwo nie dostałam zawału po drodze, pewnie za sprawą zamkniętego wagonika. Podczas jazdy otwiera się bardzo szeroki widok na północ, na Bielsko i okolice. Dość dalekie nawet:) Dla Młodego największą atrakcją podczas jazdy było liczenie słupów, Dziunia natomiast skupiła się na próbie zerwania naklejki z zakazem palenia:)


Widok z okna kolejki

Górna stacja kolejki nie znajduje się na samym szczycie góry, trzeba sobie jeszcze kawałek podejść w stronę widocznego załamania terenu. Z samej góry wciąż raczej industrialny widok na Bielsko. Przy górnej stacji kolejki klimat jak na Krupówkach tzn. kramy z wątpliwymi pamiątkami i smażona kiełbasa. Zawsze mi to działało na nerwy. W każdym razie jak ktoś się zmęczył wyjazdem wagonikiem to może się posilić i browara walnąć przed równie wyczerpującą drogą w dół.

Na szczycie Szyndzielni działa najstarsze w Beskidzie Śląskim schronisko PTTK. Obiekt jest spory, zbudowany z kamienia i ma charakterystyczną drewnianą wieżyczkę. W schronisku działa jadalnia, można sobie zjeść na kamiennym tarasie. Przed schroniskiem stoją ciekawie rzeźbione drewniane ławki i wszystko wyglądałoby super gdyby nie wielkie parasole z napisem „Tyskie”, które psują cały efekt. 

Schronisko PTTK na Szyndzielni

W drodze powrotnej Młody przebąkiwał coś o jakimś torze saneczkowym, który gdzieś widział po drodze. Twardo zapewniał, że nie będzie się bał. Na dole okazało się, że i owszem kilkaset metrów od dolnej stacji kolejki działa całoroczny tor saneczkowy. No nie byłam przekonana, ale dałam się namówić. No co za fantastyczny wynalazek! Nie jechałam takim cudem nigdy wcześniej i pewnie stąd mój zachwyt. No superowa sprawa. Metalowa rynna i saneczki na kółkach. Wyciągiem wyjeżdżamy na górę i torem z zakrętami i tunelami mkniemy na dół. No stara baba, a cieszyłam się jak dziecko. Dobrze, że skończyła nam się kasa bo prędko byśmy nie wrócili. 

Wycieczka raczej całodniowa. Jak dzieci nie marudzą to z Szyndzielni można się jeszcze pokusić o Klimczok.

Przydatne linki: